U nas rzecz jasna sporo się dzieje, Malce są już dość mocno absorbujące i wszędzie chciałyby być.
WIELKIE z nich przylepki, słodziaki, kontakt z człowiekiem jest dla nich najważniejszy, potrafią oderwać się nawet od najfajniejszej zabawy na dźwięk naszych głosów, nawoływanie, mówienie do nich…. Nawet najpyszniejsze jedzonko są w stanie przerwać gdy coś do nich mówimy, wystarczy powiedzieć ciepłym tonem choćby : „co tam maluszki” choć przeważnie mówi się do nich jak do dzieci typu „cio” zamiast co itp. taki jakiś nawyk zmiękczania i zdrabniania ;-) a wówczas towarzystwo zaraz przerywa posiłek :-)
A propos posiłków- to zjadłyby konia z Kopytami apetyty dopisują, choć w sumie to domownicy śmieją się, że takie pyszności dostają, ze się nie ma co dziwić, że tak wcinają i podobno ich jedzonko lepiej pachnie niż nasze :-) hmmm… nie wiem czy powinnam to potraktować jako komplement, że tak maluchom dogadzam, czy jako pojechanie po obiadkach dla rodziny
Staram się im urozmaicać posiłki, choć stałym punktem jest oczywiście karma z mleczkiem dla szczeniaczków. A oprócz tego jedzą też jajka, twarożek, no i obiadki: mięsko (przeważnie pierś z kurczaka, mieloną łopatkę, polędwiczki, schab, rybę gotowaną) do tego starte warzywka i troszkę ryżu, lub makaronu z jaj przepiórczych… Serio pachnie wybornie.
A jak już pojedzą i porządnie im się odbije to zaczyna się wzajemne czyszczenie zanim ja zdążę je ogarnąć to wzajemnie się wylizują, , są całe uciapciane, uklejone, upaćkane…
Jak jeszcze mamusi nie dały się ze znaki to ona na wyścigi z nami „czyściła” dzieciątka. Jednak od kilku dni, kiedy to straciła do nich całkowicie cierpliwość, ewidentnie czuła zmęczenie ich wiecznym dopominaniem się o cyca, wieszaniem się, próbach wymuszenia mleczka- a toż to banda wielka- najpierw przed nimi uciekała, a gdy nie mogła się od nich opędzić to zaczęła powarkiwać na znak dezaprobaty ich zachowań. Teraz natomiast już zupełnie się od nich izoluje, starając się im nie przypominać, że mleczko było takie fajne… kilka minut wspólnych zabaw i ucieka, nie chcąc się z nimi na nowo spoufalać.
Dziś bąble miały swój wielki dzień- pierwsze wyjście na dwór
Pierwsze sekundy/ minuty to było coś, aż się zachłysnęły tym „wielkim światem” radośnie dreptały po śniegu, próbowały go lizać, baraszkować się, ponieważ było naprawdę cieplusio gdzie niegdzie śnieg topniał miały naprawdę radochę gdy mogły troszkę po-brzechtać się w błotku pośniegowym ( a wiadomo, że pieski brudne= pieski szczęśliwe), poganiać mamusię i to na takiej wielkiej przestrzeni, pobiegać za dziećmi… Ale po kilku minutach gdy mama zniknęła im z pola widzenia, przestały ganiać chyba zrobiło im się zimno, zwłaszcza, że przyzwyczajone są do ciepełka, albo mięciutkie posłanko, albo ogrzewanie podłogowe, a tu takie łupanie w łapki… troszkę to śmiesznie wyglądało, bo pierwsze minuty były naprawdę ekscytujące i zupełnie nic im nie przeszkadzało, jakby nie zwracały uwagi ani na różnicę temperatur na zewnątrz, ani też chłód w łapki, tak od razu jakby w minucie wszystkie nagle zaczęły wspinać się „na rączki” prosić by do nich ukucnąć, po czym gdy już to robiliśmy to zaczęły się pokracznie gramolić na kolanka ;-) widok uroczy i świadczący o ich inteligencji- cwaniaczki wiedzą gdzie zawsze szukać ratunku…
Natychmiast wróciły do domku i widać było, że odczuły wyraźną ulgę, gdy pod poduszeczkami swych stópek znowu odczuły przyjemne ciepełko ;-) chwilkę się jeszcze pobawiły i zaraz poszły spać, po takich emocjach dłuuuugo spały :-)
Myślę, że tą „wyprawę” można zaliczyć do udanych ;-) Była radocha z początku, nowe doznania, bodźce, pokazały, ze wiedzą jak sobie radzić w niekomfortowej sytuacji ( w tym wypadku zimno) i u kogo szukać ratunku No i najważniejsze- mieliśmy o 12 koop mniej do sprzątania, bo wyszliśmy niedługo po posiłku i towarzystwo zaliczyło już wc na dworze no i też zarazem o 12 kałużek żółtych mniej do zmycia bo i to zaliczyły na dworze
Jak pogoda dopisze to może jeszcze troszkę powychodzimy choćby na kilka minutek w ramach wc :-)
A poniżej fotorelacja…
Przy okazji zabawy była i nauka wc