Każdy poród jest dla nas wyjątkowym wydarzeniem- z jednej strony niepokój, poruszenie, stres aby wszystko dobrze poszło, a z drugiej – ten cud narodzin, możliwość uczestniczenia w tych niebywałych chwilach…
Każdy poród też jest inny, a jak było w tym przypadku? Już piszę… Otóż 2 dni wcześniej EMi wyraźnie dawała znać, że to już ostatnie chwile w 1 „kawałku” , towarzyszył jej niepokój, popiskiwała, szukała sobie miejsca, a to chciała wyjść na dwór, a to za chwilę piszczała by wrócić do domu, by po minucie znowu stać przy drzwiach, zaczęła kopać doły, natomiast ‘TEGO’ dnia nie odstępowała nas na krok, zupełnie zdając się na nas rodziła kolejne szczeniaczki, jednak ciężko jej szło wypieranie maluchów - waga urodzeniowa wahała się między- 405-490g. Na szczęście poród odbył się dość szybko, sprawnie i co najważniejsze- bez żadnych komplikacji. Aczkolwiek mamusia zupełnie zdała się na nas i naszą pomoc w powitaniu na świcie swoich dzieci- nam przekazała tą zaszczytną rolę przecinania pępowin ,oczyszczania maluszków, masowania, wycierania, itp. Dopiero „na gotowo” podane jej bobaski wzbudzały jej zainteresowanie i potrzebę ich nakarmienia, *wylizania, otoczenia ciepłem i miłością.
No i tak jest cały czas. Mamusia zapatrzona w swe dzieciaczki jak w obrazek, chociaż my w sumie też …chwilo trwaj….